piątek, 4 sierpnia 2017

Walka na barykadzie w Alejach Jerozolimskich w 1944 r.


Barykada w Alejach Jerozolimskich, o której mówił prezydent USA Donald Trump w lipcu 2017, to symbol powstańczego oporu. Barykadę tą powstańcy utrzymali do 2 października, do końca walk z Niemcami.

O obronie przejścia w Alejach Jerozolimskich latem 1944 r. amerykański prezydent mówił podczas jego wizyty w Polsce na początku lipca 2017r. Przywódca USA podkreślił, że historia ta i jej bohaterowie przypominają, że "Zachód został ocalony dzięki krwi patriotów".
"Każda piędź ziemi, każdy centymetr naszej cywilizacji jest tej obrony wart" - mówił Trump.

CZYTAJ WIĘCEJ: Przemówienie prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie - CAŁOŚĆ po polsku

"Barykada w Alejach Jerozolimskich to symbol powstańczego oporu" - powiedziała PAP Utracka, która przypomniała, że choć była ona jedną z ponad 1000 barykad to jednocześnie należała do najważniejszych - zarówno dla broniących jej powstańców, jak i dla Niemców.
Foto:  Stefan Bałuk/Wikimedia Commons

"Niemcom bardzo zależało na tym, żeby na Alejach Jerozolimskich utrzymać drożność, żeby sprawnie przemieszczać wojska z zachodu na wschód, gdzie był front" - wyjaśniła historyk Muzeum Powstania Warszawskiego: Katarzyna Utracka.

Budowa barykady rozpoczęła się już w pierwszym tygodniu powstania; powstawała w kilku etapach.

"Rozkaz o jej budowie wyszedł z samego dowództwa powstania, które zdecydowało, że musi ona powstać dokładnie w tym miejscu(...). Na początku budowano ją z wału ziemnego, z worków wypełnionych ziemią, które napełniali nie tylko powstańcy, ale również ludność cywilna" - opowiadała Utracka, dodając, że od samego początku Niemcy próbowali zniszczyć barykadę, kierując w jej stronę m.in. czołgi. By jednak utrzymać to strategiczne przejście powstańcy wkopali się na 1,5 metra w głąb ziemi, dzięki czemu było ono mocniejsze, ale i bezpieczniejsze.

"Powstała dość solidna budowla, która jednak była niszczona przez Niemców, właściwie każdego dnia. Niemcy próbowali ją zniszczyć wysyłając czołgi czy goliaty, ale również ostrzeliwując ten teren z Banku Gospodarstwa Krajowego i z sąsiednich budynków, które obsadzali. Barykada ta była pod nieustannym ostrzałem, a jednak powstańcy walczyli o jej utrzymanie, a w nocy zajmowali się jej odbudową" - dodała historyk.



Kluczowe znaczenie przejścia w Alejach Jerozolimskich wiązało się z tym, że łączyło ono północ miasta z południem. "Między Śródmieściem północnym a południowym nie było łączności kanałowej, takiej jaka była np. między Starówką a Żoliborzem. Dlatego gdyby Niemcy kontrolowali ten teren, to ta łączność nie byłaby możliwa. A była ona niezwykle ważna, ponieważ pod domem numer 17, czyli właśnie tam, gdzie stanęła ta barykada (obecnie jest to numer 23), znajdowała się składnica meldunkowa" - tłumaczyła Utracka. Meldunki, które trafiały tam m.in. z Mokotowa czy Czerniakowa, były następnie przekazywane do pobliskiego dowództwa powstania.

Pod osłoną barykady transportowano żywność i rannych powstańców. "Ale również przechodziła nią rzeka ludności cywilnej - ze Śródmieścia północnego do Śródmieścia południowego, bo tam panowały zdecydowanie lepsze warunki aprowizacyjne i kwaterunkowe. Tą drogą ewakuowano również obrońców Starówki, którzy na Śródmieście przeszli kanałami. Tędy przeszedł również sam dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski, gdy na początku września przeniósł się na ówczesną ulicę Piusa (obecnie ul. Piękna) do swojej siedziby, również tą drogą ewakuowano radiostację powstańczą +Błyskawica+" - wymieniała historyk MPW.

"Ta barykada wiąże się z mnóstwem historii, które spokojnie mogłyby być materiałem na książkę m.in. o powstańcach, którzy jej bronili. Tutaj trzeba przywołać żołnierzy z batalionów +Bełt+ i +Kiliński+, którzy ją budowali. To na pewno wyjątkowe miejsce na mapie Warszawy, o którym po 73 latach znowu stało się głośno dzięki słowom Donalda Trumpa" - zaznaczyła.

Największym zagrożeniem dla korzystających z przejścia pod osłoną barykady byli osławieni "gołębiarze", czyli niemieccy snajperzy strzelający z okolicznych domów.
"Przechodziło się tą barykadą głównie w nocy, ruch odbywał się rotacyjnie, ponieważ była ona wąska(...). I to przejście było bardzo niebezpieczne, ponieważ było pod stałym ostrzałem niemieckim. Tzw. gołębiarze, czyli niemieccy strzelcy wyborowi, poobsadzali sąsiednie budynki - choć część z nich udało się powstańcom +oczyścić+ - i celowali w każdą osobę, która przechodziła" - dodała Utracka. Przypomniała też o śmiertelnych ofiarach, głównie wśród łączników i łączniczek, którzy musieli korzystać z tego przejścia także w świetle dnia.

Barykadę udało się Polakom utrzymać do końca Powstania Warszawskiego. Powstańcy, mimo że ponieśli klęskę, to jednak bitwę o tę barykadę wygrali; została ona utrzymana do 2 października 1944 roku. Pamiętajmy o ich wielkiej ofierze życia przypomnianej w lipcu 2017 r, przez prezydenta USA Donalda Trumpa podczas przemówienia na Placu Krasińskich w Warszawie.


Źródło: PAP,niezalezna.pl

W 1943r. w Treblince, niemieckim obozie zagłady, wybuchł bunt


2 sierpnia 1943 roku członkom Sonderkommanda udało się wzniecić w Treblince powstanie, którego celem miało być zniszczenie ośrodka zagłady. 200 osobom udało się wydostać z obozu, a końca wojny doczekało około 100 z nich. Po tej ucieczce obóz zaczęto likwidować. W listopadzie rozebrano wszelkie obozowe zabudowania oraz instalacje, teren zaorano i obsiano łubinem. Przez ponad rok – od lipca (pierwszego transportu Żydów do Treblinki) do listopada 1943 roku, zginęło tam ponad 900 tysięcy osób.
Nadszedł pamiętny dzień 2 sierpnia 1943 r. Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy. – pisał w książce „Bunt w Treblince” Samuel Willenberg, więzień obozu i uczestnik wydarzeń sprzed 65 lat. 
Samuel Willenberg podczas obchodów 70. rocznicy buntu w obozie zagłady w Treblince / Adrian Grycuk CC BY-SA 3.0 pl

Walka rozpoczęła się ok. godz. 16.00. Więźniowie podpalili część budynków obozowych, nie udało im się jednak zniszczyć komór gazowych. „Cała Treblinka stała w płomieniach”, wspominał Willenberg.

Z uzbrojonymi po zęby oddziałami SS walczono za pomocą siekier, noży, prętów. Niemcy wybijali ludzi ostrzeliwując ich z wieżyczek strażniczych. Dwustu Żydom udało się uciec, reszta została od razu zabita. Oszczędzono tylko tych, którzy mieli pomagać przy likwidacji obozu i zacieraniu śladów. W listopadzie, po zakończeniu prac, zostali rozstrzelani. Teren obozu zaorano i obsiano łubinem. Wybudowano również na nim dom, w którym osiedlono ukraińską rodzinę.
Komendant obozu Franz Paul Stangl po zakończeniu wojny uciekł do Austrii. Aresztowany przez armię amerykańską, zbiegł. Zatrzymano go ponownie dopiero w 1967 roku w Sao Paulo. Trzy lata później sąd w Duesseldorfie skazał go na dożywocie. Pół roku później zmarł na zawał serca.
Jego zastępca Kurt Hubert Franz, kierujący likwidacją obozu pod koniec wojny uciekł z niewoli amerykańskiej, a następnie żył pod swoim nazwiskiem w Niemczech. W 1959 roku został skazany na dożywotnie więzienie w pierwszym procesie dotyczącym Treblinki. Podczas zatrzymania znaleziono w jego domu album z fotografiami pochodzącymi z czasu pobytu w Treblince. Nosił tytuł „Piękne czasy”. W 1993 roku Franza zwolniono ze względów zdrowotnych. Zmarł w 1998 roku.
Dziś w Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince rozpoczęły się uroczystości rocznicowe. Otwarto wystawę „Kiedy słucham opowiadań z Treblinki, coś zaczyna dławić i dusić moje serce”, na której zaprezentowano świadectwa osób, które zdołały uciec z obozu. Relacje pochodzą z Archiwum Ringelbluma, a obecnie przechowywane są i opracowywane przez Żydowski Instytut Historyczny. Zebrali je działający w ukryciu w getcie warszawskim członkowie grupy „Oneg Szabat”. Jest to najważniejszy zbiór archiwalny, w którym zapisano los Żydów pod niemiecką okupacją w Polsce.
We współpracy z artystą Michałem Bojarą, stworzono też na terenie obozu w Treblince symboliczną Wstęgę Pamięci z wypisanymi imionami zamordowanych w Treblince, które do tej pory udało się odnaleźć. Instalacja została stworzona w ramach projektu „Księga Imion” realizowanego przez Żydowski Instytut Historyczny wraz z Fundacją „Pamięć Treblinki”. Celem projektu jest przywrócenie pamięci o setkach tysięcy bezimiennych ofiar tego największego cmentarzyska polskich Żydów.
Jednym z największych pośmiertnych sukcesów nazistów jest to, że spośród 990 tys. zamordowanych tam osób znamy jedynie 30 tys. nazwisk. Umarli w zapomnieniu, nie wiemy jak się nazywali, jak wyglądały ich twarze, kim byli. To niewiarygodne. Dlatego moją obsesją jest odtworzenie imion tych, którzy zginęli. Chcemy gromadzić jak najwięcej danych – imiona i nazwiska, wiek, adresy, zawody.

– podkreśla prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego.
W Treblince zginął m.in. Janusz Korczak.



Źródło: treblinka-muzeum.eu, dzieje.pl

Ofiara rodziny Ulmów godna pamięci


Ponad 73 lata temu Niemcy zamordowali rodzinę Ulmów (niezalezna.pl)

Rankiem 24 marca 1944 r. przed dom Józefa i Wiktorii Ulmów przybyło pięciu niemieckich żandarmów oraz kilku granatowych policjantów. Dowodził nimi por. Eilert Dieken. Najpierw zamordowano Żydów, potem Józefa i Wiktorię, która była w siódmym miesiącu ciąży, wreszcie Dieken rozkazał zabić wszystkie dzieci. O tym, że Ulmowie ukrywają Żydów doniósł Niemcom prawdopodobnie granatowy policjant z Łańcuta – Włodzimierz Leś.


Józef i Wiktoria Ulmowie wraz z dziećmi


Józef i Wiktoria Ulmowie byli mieszkańcami wsi Markowa, wtedy przynależnej do województwa lwowskiego, dziś to Podkarpacie. Józef -rolnik, działacz społeczny, pasjonat ogrodnictwa i fotografii. Podczas okupacji niemieckiej, mimo biedy i zagrożenia życia, dali schronienie ośmiorgu Żydom: Saulowi Goldmanowi i jego czterem synom o nieznanych imionach (w Łańcucie nazywano ich Szallami), a ponadto dwóm córkom oraz wnuczce Chaima Goldmana z Markowej – Lei (Layce) Didner z małą córką o nieznanym imieniu i Gieni (Gołdzie) Grünfeld.


W momencie wybuchu II wojny światowej Markową pod Łańcutem zamieszkiwało ok. 120 osób narodowości żydowskiej (ok. 30 rodzin). Latem i jesienią 1942 większość z nich została wymordowana przez Niemców. W tym okresie pewna liczba Żydów znalazła jednak schronienie u polskich chłopów.

Ulma pomógł także innej żydowskiej rodzinie wybudować ziemiankę w pobliskim lesie, a następnie zaopatrywał jej mieszkańców w żywność i inne produkty. Po pewnym czasie leśna ziemianka została jednak odkryta przez Niemców, a czworo ukrywających się w niej Żydów (trzy kobiety i dziecko) zostało zamordowanych. Fakt udzielania przez Ulmę pomocy uciekinierom nie został wówczas ujawniony.
Dwie żydowskie rodziny ukrywały się w gospodarstwie Ulmów do wiosny 1944. Nie podejmowano przy tym szczególnych środków ostrożności. Żydzi mieszkali bowiem na poddaszu domu Ulmów i czasem pomagali gospodarzom w codziennych pracach.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Niemcy wpadli na trop uciekinierów na skutek donosu złożonego przez Włodzimierza Lesia, posterunkowego granatowej policji w Łańcucie (jego rodzina pochodziła z Galicji Wschodniej, stąd był on powszechnie uważany za Ukraińca). Przed wojną Leś utrzymywał bliskie kontakty z rodziną Goldmanów/„Szallów”. Początkowo nawet udzielał im schronienia (w zamian za odpowiednie wynagrodzenie), jednak gdy Niemcy zaostrzyli represje za ukrywanie Żydów odmówił dalszej pomocy oraz zagarnął majątek, który pozostawili pod jego opieką. „Szallowie” ukryli się wówczas na gospodarstwie Ulmów, jednak nadal domagali się zwrotu swojej własności. Prawdopodobnie Leś pragnąc pozbyć się prawowitych właścicieli zagarniętego majątku wydał „Szallów” oraz ukrywającą ich polską rodzinę w ręce niemieckiej żandarmerii. Wcześniej udał się jeszcze do Ulmów pod pozorem prośby o zrobienie mu zdjęcia. Upewnił się wówczas, że w ich domu ukrywają się „Szallowie”.

Przebieg masakry

23 marca 1944 z niemieckiego posterunku żandarmerii w Łańcucie wyszło polecenie, aby czterech woźniców z końmi i furami stawiło się w magistrackiej stajni i tam oczekiwało na dalsze polecenia (każdy miał przyjechać z innej wsi, żaden nie mógł pochodzić z Markowej). 24 marca, około godziny 1:00 nad ranem, furmanom rozkazano podjechać pod posterunek i zawieźć stamtąd do Markowej grupę niemieckich żandarmów i granatowych policjantów. Ekspedycją dowodził osobiście szef łańcuckiej żandarmerii, porucznik Eilert Dieken, któremu towarzyszyło trzech innych Niemców: Joseph Kokott (volksdeutsch z Czechosłowacji), Michael Dziewulski i Erich Wilde. W akcji wzięło także udział czterech funkcjonariuszy polskiej granatowej policji. Udało się ustalić nazwiska dwóch policjantów: Eustachy Kolman i Włodzimierz Leś.
Tuż przed świtem furmanki dotarły do Markowej. Niemcy polecili wówczas woźnicom pozostać na uboczu, po czym wraz z granatowymi policjantami udali się do gospodarstwa Ulmów. Pozostawiwszy policjantów jako obstawę niemieccy żandarmi wdarli się do domu i rozpoczęli masakrę. Jeszcze podczas snu zastrzelono dwóch braci „Szallów” i Gołdę Grünfeld. Niemcy polecili następnie sprowadzić polskich furmanów, aby dla postrachu stali się oni świadkami egzekucji. Na ich oczach zastrzelono pozostałych braci „Szallów” oraz Leę Didner z dzieckiem. Jako ostatni z Żydów zginął 70-letni ojciec „Szallów”. Następnie przed dom wyprowadzono Józefa Ulmę oraz jego 32-letnią żonę Wiktorię (będącą wówczas w zaawansowanej ciąży). Oboje małżonków zastrzelono na oczach dzieci. Prawdopodobnie w czasie egzekucji Wiktoria zaczęła rodzić, gdyż świadek ekshumacji zeznał później, że po wykopaniu zwłok dostrzegł główkę i piersi noworodka wystające z jej narządów rodnych.
Po zamordowaniu Ulmów Niemcy zaczęli się zastanawiać, co uczynić z sześciorgiem ich dzieci. Po krótkiej naradzie Dieken polecił, aby również one zostały rozstrzelane. Na oczach polskich woźniców zamordowano 8-letnią Stanisławę, 6-letnią Barbarę, 5-letniego Władysława, 4-letniego Franciszka, 3-letniego Antoniego i półtoraroczną Marię. Trójkę bądź czwórkę dzieci zastrzelił Joseph Kokott, krzycząc przy tym do furmanów: „patrzcie jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.
Po zakończeniu masakry Niemcy przystąpili do grabieży gospodarstwa Ulmów oraz przedmiotów należących do zamordowanych Żydów (m.in. Kokott zabrał wówczas pudełko z kosztownościami znalezione przy zwłokach Gołdy Grünfeld). Rabunek przybrał takie rozmiary, że Dieken był zmuszony sprowadzić z Markowej dwie dodatkowe furmanki, aby pomieścić wszystkie zrabowane przedmioty i towary. Jednocześnie wezwano także sołtysa, Teofila Kielara, któremu polecono sprowadzić kilku mężczyzn i pogrzebać zwłoki zamordowanych we wspólnej zbiorowej mogile. Gdy wstrząśnięty sołtys zapytał Diekena dlaczego zamordowano również małe dzieci Ulmów otrzymał odpowiedź: „żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”. Akcję uwieńczyła libacja alkoholowa urządzona na miejscu masakry. Po jej zakończeniu żandarmi i granatowi policjanci powrócili do Łańcuta wraz z sześcioma furmankami pełnymi zrabowanych dóbr.

 
 Mimo tamtej strasznej zbrodni mieszkańcy Markowej nadal pomagali Żydom, chroniąc ich w swoich domach. Co najmniej 21 ukrywanych Żydów z Markowej zdołało przeżyć niemiecką okupację, zazwyczaj dzięki pomocy miejscowych Polaków.

Wkrótce po masakrze kilku mężczyzn ze wsi Markowa rozkopało zbiorową mogiłę i mimo surowego zakazu Niemców umieściło zwłoki Ulmów w osobnych trumnach (pogrzebano je następnie w tej samej mogile). Ułatwiło to później identyfikację ciał. Po wojnie szczątki Ulmów ekshumowano i pochowano na cmentarzu parafialnym w Markowej. Z kolei ciała zamordowanych Żydów zostały ekshumowane w październiku 1947 i przeniesione na Cmentarz Ofiar Hitleryzmu w Jagielle–Niechciałkach.

Policjant Włodzimierz Leś nie dożył końca wojny. We wrześniu 1944 został zastrzelony z wyroku polskiego podziemia.
Za uczestnictwo w mordzie na rodzinie Ulmów i ukrywanych przez nich Żydach został osądzony jedynie żandarm Joseph Kokott. W 1957 został on odszukany i aresztowany na terenie Czechosłowacji, a następnie poddany ekstradycji do Polski. W 1958 sąd w Rzeszowie skazał go na karę śmierci, lecz Rada Państwa PRL skorzystała z prawa łaski i zamieniła karę na dożywocie, a następnie na 25 lat pozbawienia wolności. Kokott zmarł w więzieniu w 1980 roku.
Dowódca ekspedycji karnej, porucznik Eilert Dieken, pracował po wojnie jako inspektor policji w zachodnioniemieckim Essen. W latach 60. niemieckie władze prowadziły śledztwo w sprawie zbrodni popełnionych przez niego podczas służby w okupowanej Polsce jednak Dieken zmarł z przyczyn naturalnych zanim zdołano postawić go w stan oskarżenia. Losy Michaela Dziewulskiego i Ericha Wildego nie są znane...



13 września 1995 małżeństwo Ulmów zostało pośmiertnie odznaczone medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Z kolei 17 września 2003 biskup pelpliński otworzył proces beatyfikacyjny 122 polskich ofiar niemieckiego nazizmu, wśród których znaleźli się Józef i Wiktoria Ulmowie oraz szóstka ich dzieci. 20 lutego 2017 Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła na przejęcie prowadzenia procesu rodziny Ulmów przez archidiecezję przemyską.
Zbrodnia w Markowej stała się symbolem martyrologii Polaków mordowanych przez Niemców za niesienie pomocy Żydom. 24 marca 2004 we wsi odsłonięto pomnik poświęcony rodzinie Ulmów.

Pomnik w Markowej poświęcony ofiarom zbrodni


17 marca 2016r, w Markowej na podkarpaciu otworzono Muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej imienia rodziny Ulmów. Cieszy się ono wyjątkowym uznaniem. Jest to bowiem pierwsza instytucja muzealna poświęcona Polakom, którzy z narażeniem życia swojego i swoich bliskich, tak jak patroni Muzeum, nieśli pomoc prześladowanym w czasach niemieckiej okupacji Żydom. Wreszcie na międzynarodowej mapie miejsc związanych z historią II wojny światowej i Holokaustu pojawiła się, i to akurat na Podkarpaciu, tak ważna placówka, wykorzystująca nowoczesne formy przekazu, spełniające najnowsze standardy muzealnictwa. Warto je kiedyś zobaczyć.



Źródło: artykuł autorstwa: MŁ, daty i miejsca sprawdzone w różnych źródłach